poniedziałek, 30 marca 2015

Wielkanocnie, niekoniecznie książkowo

  Pamiętacie może, jak przy okazji publikowania mojej opinii o "Martwym Wrogu" i pastwiąc się nad tą książką, wspomniałam mimochodem, że haftuję? Jak pomimo całego mojego samozaparcia oraz woli przetrwania w zakompleksionym, irracjonalnym oraz destrukcyjnym świecie Sookie, nie potrafiłam znaleźć krztyny sensu oraz logiki? 

  Nie kłamałam. Zaczęłam przez nią haftować. Być może dobrze się stało, jednak stwierdzam fakt, że haftowanie może być gorsze niż komputer. Bo przecież mówi się, że komputer to złodziej czasu, jednak wyszywanie przy nim, to pikuś. Materiał o wymiarach 15x20 wyszywałam tydzień. I to wcale nie było skomplikowane...

  Oto efekty:

  Ja wiem, jestem żółtodziobem. Ale z drugiej strony taka mała ozdoba na półce czy ścianie, od razu umila wystrój. I wiem, to nie jest sprawa książkowa, jednak po Sookie dostałam pewnego urazu do książek. Nie wiem kompletnie czego się po nich spodziewać i dlatego zeszły one na drugi plan (ale tylko tymczasowo). Obecnie brnę poprzez świat Stephen Kinga w "Sklepiku z marzeniami" i idzie powoli. Więc może haftowanie to jednak sprawa książkowa? To skutek uboczny?