autor: Natasha Mostert
posiadam skąd: auchan
posiadam od:
przeczytana:
tytuł oryginału: „Season
of the Witch”
data wydania: pierw.: 2007
polsk.: marzec 2009
wydawnictwo: Albatros
tłumaczenie: Agnieszka
Walulik
liczba stron: 447
ISBN: 978-83-7359-726-6
kategoria: fantastyka
moja ocena: 9/10
Wydawnictwo: Albatros Andrzej Kuryłowicz
ZAWARTOŚĆ ZBIORU
Prolog
Dom o milionie drzwi
Czarowne lato
Cienie
Portal
Epilog
OPIS
Dwie siostry. Tajemniczy dom.
Wchodząc tam, wkraczasz do świata piękna,
ale i ciemności…
Przesycony dyskretną erotyką gotycki thriller,
w którym łączą się ze sobą pierwiastki
namiętności i śmierci.
Gabriel Blackstone obdarzony jest nietypowym
talentem – umiejętnością wnikania w umysły innych ludzi. Kiedyś wykorzystywał
swoje zdolności do odnajdywania zaginionych ludzi i przedmiotów. Dla milionera
Whittingtona jest ostatnią deską ratunku, jedyną szansą na odnalezienie syna.
Przed zaginięciem Roberta widziano go w towarzystwie dwóch sióstr Monk –
Morrighan i Minnaloushe. Gabriel doświadcza wizji, w której Robert przemierza
niezwykły dom o milionie drzwi, po czym ginie utopiony w basenie przez kobietę
w masce. Zaintrygowany widzeniem, przyjmuje zlecenie. Odwiedza dom w Londynie
zamieszkały przez dwie piękne kobiety – jak się okazuje, praktykujące alchemię.
Miejsce, w którym czas się zatrzymał. Drzwi, ściany, nawet sufity oznaczone są
tu zagadkowym symbolem krzyża i koła, na ścianach rozwieszone są afrykańskie
maski. Gabriel stopniowo ulega fascynacji pannami Monk, starając się nie
pamiętać, że jedna z nich jest prawdopodobnie morderczynią.
FRAGMENTY
·
„Siostry” – Roy Campbell
Po upalnych samotnych nocach,
gdy zimne wiatry napływają
Rozsiewając mróz i rosę,
przed świtem –
Znudzone głupstwami, o
których muszą śnić dziewczęta,
Gdy w ich łóżkach brakuje
radości –
Dwie siostry podnoszą się i
zdejmują odzienie.
Ich konie wybiegają w mroku
na szeptem gwizdaną prośbę –
Ogromne widmowe kształty o
łyskających bielą oczach,
Buchające wokół kolan ognistą
parą:
W świszczących grzywach ich
zaczajone, szperające dłonie,
Mocniejsze od kiełzna,
wędrują w powolnej pieszczocie.
Galopują poprzez mlecznobiałe
piaski,
Brnąc daleko w śpiącą zatokę:
Mróz kłuje słodko palącym
pocałunkiem,
Intymny jak miłość, zimny jak
śmierć:
Ich usta, na których syczą
pyszne drżenia,
Dymią lekkim pyłem ich
oddechu.
Daleko w powodzi szarej ciszy
Patrzą, jak świt rozchodzi
się czarownymi kręgami
Poza nie: i dzień
rozpłomienia się w ich krwi
Jak biała świeca w skulonej
dłoni.
·
DOM O MILIONIE
DRZWI
„Zawsze chciałem poznać wszystko to, co jest na
świecie do poznania…”
Johannes Trithemius
„Steganographia (Tajemnice Pisma)”, 1499
·
„Sekrety istnieją
po to, by je odkrywać.”
·
CZAROWNE LATO
„Nam et ipsa scientia potestas est. Wiedza to potęga.”
Francis Bacon „Meditationes
Sacra. De Haeresibus”, 1597
„Wiedza nie jest potęgą. Potęgą jest kod.”
Erik Davis „Technognoza,
Magia, Pamięć”
·
CIENIE
„Poszukiwanie oświecenia tak naprawdę jest jak
uzależnienie: narkotyk, który więzi nas w cieniu.”
Akron „Tarot R.H.Gigera”
„Pragnąłem wiedzieć, w jaki sposób ludzki umysł
reagował na widok własnego zniszczenia.”
C.G.Jung „Wspomnienia, Sny,
Myśli”
·
PORTAL
„Szukając tajemniczego portalu, musisz… stać się
niewidzialny, tak, abyś mógł prześlizgnąć się niezauważony.”
„Nei Pian z Ko Hong”
(starożytny traktat o alchemii, medycynie i religii, 320 r. n.e.)
·
EPILOG
„Wyruszam na poszukiwanie wielkiego Być Może.”
Ostatnie słowa Franciszka
Rabelais’ego
MOJA OPINIA
ZACZERPNIĘTE Z KSIĄŻKI
·
PROLOG
Otaczał go spokój: jego umysł przestał
wreszcie pulsować bólem.
Powoli otworzył oczy. Ponad nim czarne niebo
rozświetlone gwiazdami. Księżyc w pełni zaplątany w rozłożyste konary drzewa.
Niejasno zdawał sobie sprawę, że leży na
plechach i unosi się na wodzie. Basen. Od czasu do czasu poruszał nogami i
rękami, by utrzymać się na powierzchni. Ruchy były instynktowne i niemal
bezwiedne.
Gdzieś śpiewały skrzypce, ich dźwięk dryfował
przez nocne powietrze. Dochodził z domu, który wznosił się wysoką i ciemną
bryłą po jego prawej stronie. Okna były ciemne, żadne światło nie przenikało
przez maleńkie szybki w ołowianych ramkach. Strome mury pochylały się nad nim,
a spiczasty dach załamywał się po jakimś niemożliwym kątem.
W myślach miał zamęt, a jego czaszka pękała z
bólu, który eksplodował w jego mózgu jak palący kamień. Lecz gdy spoglądał na
dom, wciąż pamiętał, co kryło się za jego grubymi murami.
Bo jak mógłby zapomnieć? Miesiącami badał go
z namiętnością mężczyzny odkrywającego ciało dawno niewidzianej kochanki.
Przemierzał kręte korytarze, wspinał się po spiralnych schodach, wchodził do
zaklętych pokojów i sal. Pamiętał wszystko – każdy najmniejszy szczegół był
zanotowany w jego zmaltretowanym mózgu.
Zielony pokój z fosforyzującymi liliami. Sala
balowa z tańczącymi motylami. Pokój masek, w którym światło jakiegoś
niewidzialnego słońca przemieniało pajęczyny w złoto. Cudowne pokoje. Pokoje
wypełnione pięknem.
Lecz w środku tego domu kryły się również
pokoje cuchnące rozkładem i chorobą. Maleńkie pokoiki o ścianach wilgotnych i
pokrytych liszajem, w których wyciągając rękę mógłby dotknąć wyrastających z
sufitu oczu: oczu, których zamglone spojrzenie śledziło jego mozolną wędrówkę
przez labirynt obrazów i myśli.
Znał ich porządek. Porządek miejsc, porządek
rzeczy. Dokładnie przestrzegał zasad. Dlaczego więc coraz trudniej było mu
utrzymać się na wodzie, z umysłem jak przepalona żarówka i ciałem tak strasznie
ociężałym?
Zerwał się wiatr. Poczuł na mokrej skórze
jego pylisty oddech i zaczął się zastanawiać, czy pękaty księżyc nie spadnie z
drzewa.
Był zmęczony. Czuł napięcie w karku. Powinien
spróbować dopłynąć do krawędzi basenu, lecz połowa jego ciała była jak
sparaliżowana. Mógł jedynie lekko poruszać ramionami i nogami, by uchronić się
przez zatonięciem. Pod nim rozciągała się czarna toń. I nagle zdał sobie
sprawę, że nie odczuwa już spokoju, lecz potworny strach.
Wtedy ciepły promień światła rozdarł mrok. W
domu zapaliła się jakaś lampa. Chciał krzyknąć, lecz głos uwiązł mu w gardle.
Światło dochodziło zza drzwi z witrażowymi szybami ułożonymi starannie w
kształt emblematu. Monas Hieroglyphica.
Proszę bardzo, wciąż pamiętał…
Za rozświetlonymi rombami z czerwonego,
zielonego i fioletowego szkła zamajaczył jakiś cień. Przystanął na chwilę,
znieruchomiał.
Potem poruszył się. Drzwi stanęły otworem.
Wyszła bezszelestnie do ogrodu. Gdy szła w
jego stronę, zdawało mu się, że czuje zapach jej perfum.
Wstąpiła w niego otucha. Przez cały czas
musiała wiedzieć, że tu jest. Oczywiście, że wiedziała. A teraz przyszła go
ocalić. Nie miał już czego się bać. Ale pospiesz się, pomyślał. Proszę,
pospiesz się.
Wciąż miała na twarzy maskę, która zakrywała
jej oczy. Jej włosy ukryte były pod czarnym kapturem peleryny. Na jej ramieniu
siedział czarny jak węgiel kruk. Nawet w półmroku dostrzegał połysk na
skrzydłach ptaka.
Uklękła na krawędzi basenu, pochyliła się i
spojrzała mu prosto w twarz. Na jej ramię padła smuga żółtego światła. Na szyi
miała cienki łańcuszek, z którego zwisał wisiorek w kształcie litery M. Lśnił
na tle jej białej skóry.
Dźwięk skrzypiec dochodzący z wnętrza domu
był teraz o wiele wyraźniejszy. Rozpoznał utwór. Andante cantabile. Kwartet smyczkowy Czajkowskiego, numer 1, opus
11. Ekstatyczne dźwięki wywołały falę wspomnień. Kiedy ostatnim razem słuchał
tego utworu, w kominku płonął ogień, na ciemnym drewnianym stole stała misa
przekwitających róż w kolorze brzoskwiniowym, a obok niej czekały na srebrnej
tacy trzy kieliszki czerwonego wina.
Tonął. Jego stopy były jak blade bezpłetwe
ryby, ociężale poruszające się w wodzie. Długo już nie wytrzyma. Ale ona mu pomoże.
Wyciągnie go na brzeg. Poruszył z trudem ramieniem i wyciągnął błagalnie rękę.
Zmarszczyła czoło z troską, lecz oczy za
maską pozostawały tajemnicze. Położyła dłoń na jego twarzy i popchnęła ją
delikatnie pod wodę. Przestraszony kruk zerwał się z jej ramienia, kracząc.
Otworzył usta chcąc zaprotestować i niemal
utonął. Gwałtownie odwrócił głowę na bok, prychając i kaszląc. W panice
spróbował od niej odpłynąć, lecz jego ciało było zbyt ciężkie.
Ponownie wychyliła się do przodu i popchnęła
go pod wodę. I znowu. Za każdym razem wydobywał się na powierzchnię, łapał
powietrze, widząc jej białe ramiona i zwisający z jej szyi łańcuszek z
inicjałem M. Robiła to delikatnie, ale stanowczo. Jego głowa na przemian
wychylała się i zanurzała w wodzie. Zrozumiał, że zaraz umrze.
Wyczerpanie. Jego płuca płoną. Podjął jeszcze
jedną, heroiczną próbę uwolnienia się, lecz ona była silniejsza.
Nagle jej uchwyt zelżał, lecz ona nie miał
już siły, żeby wypłynąć na powierzchnię. Kiedy zaczynał tonąć, wciąż miał otwarte
oczy, i przez warstwę wody zobaczył, jak się podniosła. Spojrzała na niego i
uniosła dłoń jakby w geście żalu.
Powietrze wylatujące z jego ust marszczyło
wodę, rozmywając jej postać, jej zamaskowaną twarz. Obracając się powoli twarzą
w dół, pomyślał z dziwnym poczuciem oderwania, że może jego podróż wciąż trwa,
może wciąż będzie szukać ścieżki, która wiedzie prosto do celu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Witam :)
Będzie mi miło, gdy odwiedzając tę stronę, zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.
Pozdrawiam,
Crystal