tytuł: Wrota czasu
autor: Pierdomenico Baccalario (pseud. Ulysses Moore)
posiadam skąd: gazeta
popcorn
posiadam od:
przeczytana:
tytuł oryginału: „Ulysses
Moore. La Porta
del Tempo”
data wydania: pierw.: 2004
polsk.: maj 2006
wydawnictwo: Firma
Księgarska Jacek i Krzysztof Olesiejuk
tłumaczenie: Bożena
Fabiani
liczba stron: 138
ISBN: 978-83-7558-263-5
978-83-7558-264-2
kategoria: fantastyka
moja ocena: 8/10
seria: Ulysses Moore t.1/12
Wydawnictwo: Firma Księgarska Jacek i Krzysztof Olesiejuk
ZAWARTOŚĆ ZBIORU
„Wrota czasu cz. I”
OPIS
Jeśli z czterech jedno
otworzysz przypadkiem
Z czterech trzecie wskażą
motto
Z czterech dwoje zaprowadzi
do śmierci
A jeden z czterech –
poprowadzi na dół.
Troje dzieci, Jason, Julia i Rock, rozkochanych
w przygodzie. Willa Argo nad urwiskiem, wysoko nad morzem, z tajemniczymi
pokojami. Drzwi ukryte za szafą, zamknięte na cztery spusty, nie dające się
otworzyć. Ale dzieci za wszelką cenę chcą je otworzyć…
FRAGMENTY
ZACZERPNIĘTE Z KSIĄŻKI
·
rozdział I
-Zadrapane drzwi-
Dwór nad
urwiskiem ukazał się nagle, za zakrętem. Jego kamienna wieżyczka wśród drzew
wznosiła się strzeliście na tle błękitu morza.
- O rany! –
wykrzyknęła na ten widok pani Covenant.
Jej mąż przy
kierownicy zaledwie się uśmiechnął. Minął bramę z kutego żelaza i zaparkował na
dziedzińcu.
Pani Covenant
wysiadła. Żwir zaskrzypiał pod jej obcasami, a ona zamrugała oczami, jakby nie
mogła wprost uwierzyć w to, co widziała.
Dwór stał na
skale wysoko nad morzem; słychać było fale rozbijające się o głazy, pachniało
ostrym słonym powietrzem. Budynek tonął w błękicie morza i nieba, i – bliżej –
w zieleni drzew ogrodu. W oddali, u stóp urwiska, widać było zatokę Kilmore
Cove, a wokół niej mnóstwo domów.
Gdy pani
Covenant tkwiła tak znieruchomiała na dziedzińcu z otwartymi ze zdumienia
ustami, podszedł do niej starszy mężczyzna z twarzą pooraną zmarszczkami i z
zadbaną białą bródką. Miał przenikliwie patrzące, rozlatane, niespokojne oczy.
Przedstawił się, a ona podskoczyła.
- Nazywam się
Nestor – powiedział. – Jestem ogrodnikiem w Willi Argo.
„Ach, więc tak
się ten dwór nazywa”, pomyślała, „Willa Argo…”.
Podążyła za
mężem i za kulejącym ogrodnikiem aż do portyku wychodzącego na morze.
- Chyba nie
pomyliliśmy się? – spytała, dotykając leciutko murów, jakby upewniając się, że
istnieją naprawdę.
Mąż wziął ją
za rękę i szepnął:
- Trzymaj się…
Wewnątrz Willa
Argo była jeszcze bardziej zdumiewająca: labirynt pokoików umeblowanych
sprzętami i przedmiotami, które wydawały się pochodzić z najróżniejszych
zakątków świata. Wszystko tu było doskonałe, wszystko na swoim miejscu. Po raz
pierwszy w życiu pani Covenant pomyślała, że nie chciałaby ruszyć ani jednego
mebla z miejsca, na którym go postawiono.
- Powiedz mi,
że to nie sen… - szepnęła do męża.
A on tylko
ścisnął ją za rękę.
A zatem to
działo się naprawdę: kupili ten dom.
Pani Covenant
dała się poprowadzić aż do saloniku z kamiennym sklepieniem i o kamiennych
ścianach, starych i niezwykłych. Wchodziło się tam przez małą arkadę. Było też
drugie wyjście, przez drzwi z ciemnego drewna na wschodniej ścianie.
- To jest
jeden z najstarszych pokoi… - objaśnił z dumą ogrodnik. – Przetrwał w takim
stanie ponad tysiąc lat, od czasów, gdy była tu jeszcze średniowieczna wieża.
Pan Moore, dawny właściciel, ograniczył się jedynie do zamurowania szczelin
okiennych i, oczywiście, zainstalowania przewodów elektrycznych.
Wskazał im
niską lampę zawieszoną pośrodku sklepienia.
- Jason będzie
zachwycony… - powiedział pan Covenant.
Żona nic nie
odparła.
- Macie
państwo dwoje dzieci, prawda? – spytał ogrodnik.
- Tak, chłopca
i dziewczynkę, jedenastoletnich – odpowiedziała automatycznie pani Covenant. –
Są bliźniętami.
- I zapewne –
ciągnął ogrodnik – są inteligentne, radosne, pełne życia… I będą szczęśliwe,
mogąc żyć w miejscu odciętym od reszty świata i od Internetu…
Pani Covenant
wytrzeszczyła oczy.
- Hmm, myślę,
że tak… - odpowiedziała nieco zaskoczona. – Może niedobrze, że to mówię, ale…
tak, moje dzieci są bardzo… niezależne.
Wyobraziła
sobie przez moment Jasona nieustannie przyklejonego do ekranu monitora, a po
chwili pokiwała głową.
- Sądzę, że
nawet bez Internetu będą szczęśliwe, mieszkając w takim domu.
- Świetnie,
doprawdy świetnie – przytaknął ogrodnik. – A zatem, jeśli się pani dom podoba,
możemy uznać sprawę za załatwioną.
Pan Covenant
wyjaśnił żonie, że dawny właściciel, pan Ulysses Moore pragnął, żeby dom
przekazano młodej rodzinie, z co najmniej dwojgiem dzieci.
- Chciał, żeby
dom był zawsze pełen życia… - dodał ogrodnik, wyprzedzając ich przy wyjściu z
kamiennego saloniku. – powiadał, że dom bez dzieci jest jak martwy.
- Miał rację –
zgodziła się pani Covenant.
Chwilę przed
wyjściem przyjrzała się uważniej drewnianym drzwiom na wschodniej ścianie.
Zauważyła, że w paru miejscach drewno wydawało się zwęglone, a w innych
podziurawione i głęboko zadrapane.
- Co się
przytrafiło tym drzwiom? – spytała.
Nestor przystanął
i spojrzał na drzwi.
- Pani
wybaczy, ale byłoby lepiej, gdyby pani udawała, że tych drzwi nigdy nie
widziała. A co się im przytrafiło? Od kiedy zagubiono do nich klucze,
przytrafiło im się wszystko. Widzi pani tu cztery dziury? Pan Moore myślał, że
to może po zamkach. Próbował je otworzyć wszelkimi sposobami, ale
bezskutecznie.
- A dokąd
prowadzą?
Ogrodnik
wzruszył ramionami.
- Kto to wie?
Kiedyś może prowadziły do starej studni, która dziś zapewne już dawno nie
istnieje…
Pani Covenant
musnęła ręką poczerniałe i zarysowane drewno i odczuła nagły niepokój:
- Może lepiej
je czymś zasłonić, żeby dzieciom przypadkiem nie przyszło do głowy próbować je
otworzyć… - powiedziała, zwracając się do męża.
- Dobry
pomysł… - zamruczał ogrodnik, kuśtykając w stronę wyjścia. – To najlepsze, co
można zrobić; państwa dzieciom nie powinien nigdy przyjść do głowy pomysł, by
próbować je otworzyć…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Witam :)
Będzie mi miło, gdy odwiedzając tę stronę, zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.
Pozdrawiam,
Crystal