wtorek, 28 lipca 2015

Wyspa Doktora Moreau

tytuł:                           Wyspa Doktora Moreau
autor:                          Herbert G. Wells
przeczytana:               23 lipca 2015
tytuł oryginału:           "The Island of Doctor Moreau"
data wydania: pierw.:  1896
                      polsk.:  1988
wydawnictwo:            ALFA
tłumaczenie:               Ewa Krasińska
liczba stron:               176
ISBN:                        83-7001-131-4
kategoria:                   fantastyka
moja ocena:                8/10
seria:                          Dawne Fantazje Naukowe tom 7
                                  Galaktyka Gutenberga tom 49

OPIS
  Satyra w formie alegorii. Edward Prendick, rozbitek, jest świadkiem eksperymentów doktora Moreau, który przekształca zwierzęta w istoty ludzkie. Parodia ludzkich kształtów jest jednak tylko fasadą, pod którą kryją się zwierzęce instynkty.


MOJA OPINIA
  Herbert George Wells, angielski powieściopisarz, dzięki swym dziełom stał się jednym z pionierów gatunku science fiction. W 1986 napisał "Wyspę Doktora Moreau", która nie będąca jego debiutem, ukazuje jego styl pisarski w kwiecie tworzenia. Książka ta bowiem zaskoczyła mnie swoją treścią, choć okładkę ma dość wymowną. Nie spodziewałam się tego, co otrzymałam. I to jest najlepszym, co mogłam otrzymać od książki.

  Na samym początku powieści zostajemy wprowadzeni w okoliczności powstania i odnalezienia zwierzeń Edwarda Prendicka. Prezentuje je nam Charles Edward Prendick, którego główny bohater i opowiadający historię, jest wujkiem. Twierdzi on, że opowieść ta nie ma żadnego potwierdzenia, jednak okoliczności zniknięcia na morzu i ponownego pojawienia się Edwarda Prendicka, są zagadkowe.

  Edward Prendick, cudem ocalały po katastrofie statku "Królowej Próżności", wycieńczony i spragniony, dryfuje na morzu, dopóki Montgomery, nie lituje się nad nim i bierze na pokład statku. Tam zostaje wyleczony, lecz nie jest mile widziany, bowiem kapitan statku, wieczny pijak, nie chce go na swym pokładzie, tak samo jak nie chce dalej wieźć zwierząt należących do Montgomery'ego. Wysadza go więc z powrotem na tratwę, na której wcześniej dryfował, na pastwę oceanu. Jednak miękkie serce Montgomery'ego znów ratuje Edwarda i zabiera go na tajemniczą wyspę, która nie posiada nawet nazwy.

  "- Przypadek - odparł. - Ślepy traf.
  - Chciałbym jednak wyrazić swoją wdzięczność jego wykonawcy.
  - Niech pan nie dziękuje. Pan potrzebował pomocy, a ja wiedziałem, jak jej udzielić, karmiłem więc pana i szpikowałem zastrzykami - można powiedzieć, że był pan dla mnie nowym okazem do kolekcji. Nudziłem się, szukałem jakiegoś zajęcia. Gdybym tamtego dnia był zmęczony lub gdyby nie przypadła mi do gustu pańska twarz... kto wie, co by się z panem w tej chwili działo.
  Jego słowa trochę mnie ostudziły.
  - Nie zmienia to jednak... - zacząłem.
  - Ślepy traf, zapewniam pana - przerwał mi - jak wszystko w ludzkim życiu. Tylko osły nie chcą tego zrozumieć."

  Na tej nieznanej światu wyspie Edward Prendick czuje się niezwykle dziwnie. Czuje strach i niepewność. Za dnia bowiem jest zamykany w swym pokoju i słyszy okrzyki bólu zwierzęcia, znajdującego się za ścianą. Gdy udaje mu się wyjść z tego małego więzienia, zwiedza wyspę, napotykając na swojej drodze, ni to stwory, ni to ludzi. Niektórzy bowiem w większym stopniu przypominają zwierzęta, choć poruszają się na dwóch nogach, mówią i posiadają Wielkie Prawo, które zabrania poruszania się im na czterech łapach, drapania pni drzew, chłeptania wody; a nakazuje czczenie wielkiego Pana, który mieszka w Domu Cierpienia i może zadać krzywdę każdemu, w dowolnej chwili. Tą osobą jest nie kto inny, jak Doktor Moreau.

  Świat, który zaprezentował mi Wells, nie był mi wcześniej znany. Nie mówię tu oczywiście o wyspach, ale o operacjach zmiany zwierzęcia w człowieka. Zmodyfikowania mu mózgu, tak aby mógł mówić i odczuwać. Jak widać ludzka wyobraźnia jest bezmierna. I to uwielbiam. Pomysł, który wcześniej nie był wykorzystany, który jest świeży i pozwala rozwinąć skrzydła dla takich pisarzy jak Herbert Wells. Nie powiem, że była to książka, przez którą nie mogłam spać, jednak poświęcałam jej więcej czasu, niż powinnam.

  Możecie sobie wyobrazić, w jakim zdziwieniu byłam, gdy odkryłam, że strony 16-32 są do góry nogami? Nie wiem czy posiadam egzemplarz unikalny, czy każdy został wydany z tą pomyłką, niemniej jednak było to dziwnym utrudnieniem. I właściwie oprócz tego, nie ma w tej książce niczego, czego mogłabym się 'uczepić'. Akcja jest. Nie nudzi. Ciekawie. Oryginalnie. Krótko i zwięźle. Mogę uczciwie stwierdzić, że przysłowie 'stare ale jare', idealnie pasuje do tej książki. Pomimo iż została wydana jakieś 120 lat temu, wcale nie czuje się tego upływu lat. A przecież zmienił się nie tylko język, ale i sposób postrzegania. Zmieniła się technologia i narzędzia. A książka jest wciąż dobra.

  I gdyby się tak głębiej przyjrzeć, to opis książki jest właściwy, ponieważ bez względu na to, jak bardzo doktor Moreau starał się nadać zwierzęciu cechy ludzie i stworzyć z niego człowieka, to jego pierwotne instynkty zawsze brały górę. Z tego płynie proste przesłanie, że ewolucja wie co robi i właściwie nie warto w nią ingerować. I to jest najwartościowsze w tej książce. Bo gdyby nie szukać drugiego dna, okazałaby się ona zwykłą opowiastką z elementami fantastycznymi. Jednak skąd właściwie wiadomo, co autor miał na myśli, pisząc książkę?

  Polecam. I tyle. Już się napisałam. Książka jest krótka i wartościowa. Podobna do pięknej opowieści na dobranoc dla dzieci, z której płynie mądry i dalekowzroczny morał. Takie książki warto czytać :).


Książka bierze udział w następujących wyzwaniach:
    

sobota, 25 lipca 2015

Tytus Groan

tytuł:                           Tytus Groan
autor:                          Mervyn Peake
przeczytana:               18 lipca 2015
tytuł oryginału:            "Titus Groan"
data wydania: pierw.:  1946
                      polsk.:  2011
wydawnictwo:            Wydawnictwo Literackie
tłumaczenie:               Jadwiga Piątkowska
liczba stron:                544
ISBN:                        978-83-08-04795-8
kategoria:                   fantastyka
moja ocena:                9/10
seria:                          Gormenghast tom 1/4







OPIS
  W zamczysku Gormenghast, plątaninie korytarzy, schodów i tajemnych przejść, rodzi się siedemdziesiąty siódmy spadkobierca starodawnego rodu - Tytus. Lecz w zamku pojawia się ktoś jeszcze - przebiegły służący, który wprowadził zamęt w tym tradycyjnym świecie...

  Rodzina Groan, ekscentryczna służba zamkowa i ludzie żyjący wokół zrujnowanego zamczyska to bohaterowie tej pasjonującej powieści. Wyjątkowy język Peake'a, jego rzadka umiejętność malowania obrazów słowem i groteskowy humor przenoszą nas do niepokojącego świata, gdzie zwykłe wydarzenia niespodziewanie przypominają nam rzeczywistość, a życie wydaje się snem.
  Każdy czytelnik, który odważy się przekroczyć progi Gormenghast, nigdy tej podróży nie zapomni.

  "Ta ekstrawagancka opowieść o przypominającym labirynt zamku, zamieszkanym przez przebiegłych, dickensowskich bohaterów, to prawdziwy klasyk literatury fantasy naszych czasów."
"The Washington Post"

  Cykl Poeke'a to pozycja obowiązkowa dla fanów literatury fantasy: wyjątkowa i niepowtarzalna, przetłumaczona na trzydzieści języków.

MOJA OPINIA
  Mervyn Peake, żyjący w latach 1911 do 1968, brytyjski artysta, poeta i ilustrator, zyskał swą niewątpliwie zasłużoną sławę, dzięki cyklowi Gormenghast, opowiadającym o rodzie Groanów, pięknym i rozległym zamku oraz o ludziach, którzy każdego dnia wykonują tam najróżniejsze czynności.

  Pierwszy tom tego cyklu, zatytułowany "Tytus Groan" opowiada o narodzinach 77. spadkobiercy majątku Groanów, Tytusa. I choć historia zaczyna się dość spokojnie, to w miarę czytania, można odnieść wrażenie, że w tym zamku istnieje więcej tajemnic i spisków niż słów kiedykolwiek wypowiedzianych. Kuchmistrz Swelter nienawidzi pierwszego służącego Jego Wysokości - Flaya. Siostry bliźniaczki, Clarice i Cora pragną władzy, którą odebrała im hrabina - Gertruda. Fuksja nie znosi wszystkich, oprócz swej niańki - Pani Slagg; i nader wszystko pragnie samotności. A mały i podstępny Steerpike, uciekłszy z kuchni pląta się po zamku z zamiarem jego opuszczenia, dopasowując swą odgrywaną rolę do każdej osoby, którą spotka po drodze. I tak z dnia na dzień ludzie się nienawidzą, knują przeciw sobie, a mały Tytus rośnie jak na drożdżach, nieświadomy swego losu, przeznaczenia oraz wrogów.

  W książce odnaleźć można, prócz zatruwania sobie wzajemnie życia, humor i piękne opisy zamczyska, które są charakterystyczne dla Mervyn'a.

  "Chodźcie, drogie panie, chodźcie. Droga pani Slagg, każdego dnia wygląda pani o sto lat młodziej. Tędy, tędy."

  Wielu twierdzi, że "Tytus Groan" jest fantastyką. Jednak nie odnajdzie się tam czarów, różdżek, klątw, czarodziejek, znikających ścian, psotnych schodów, czy ruszających się obrazów. Odnaleźć za to można skutki podjętych źle decyzji, piękne słowa na wietrze, sarkazm oraz stek kłamstw, aby móc spokojnie żyć i osiągnąć upragniony cel.

  "Fuksja szła powoli, żałując, że nie jest sama.
  - Nie powinno być ani bogatych, ani biednych, ani silnych, ani słabych - powiedział Steerpike, wyrywając metodycznie nóżki owada, jedną po drugiej. - Równość to wielka rzecz, równość to wszystko. - Cisnął okaleczonego owada. - Zgadza się pani, Lady Fuksjo? - powiedział."

  Piękne komnaty, łoża z baldachimem, kominek, w którym igra ogień, tajemne przejścia. Samotność i przestępstwa, królewskie rytuały... a wszystko to otoczone ogromnym murem, za którym żyją ludzie, parający się rzeźbiarstwem. Tylko dzięki temu zawodowi i poprzez wykonanie najpiękniejszej rzeźby roku, szarzy ludzie mogli raz w miesiącu przy pełni księżyca, udać się za mury zamku i przechadzać się nocą. To był dar króla dla pospólstwa.

  I choć nie jest to fantastyka z zapierającymi dech w piersi efektami specjalnymi, to na dobre książka zdobyła moje serce. Stało się tak nie tylko przez to, że książka ma dobre ponad 500 stron, ale również przez to, jak pięknie potrafią być ubrane w słowa 32 litery naszego polskiego alfabetu. Ze swymi staropolskimi słowami, umarłymi tradycjami oraz głęboko zagrzebanymi ludzkimi uczuciami, książka staje się przepięknym dziełem. Bohaterowie,  wykreowani w perfekcyjny sposób, nie potrzebowali dla mnie imion, ponieważ rozpoznawałam ich po samym słowie, ubraniu, czy charakterystycznym chodzie.

  Jedynym co mnie ubodło, to występujące w książce błędy w dialogach, które objawiały się brakiem odpowiednich znaków interpunkcyjnych. Czasami nie wiedziałam, czy autor coś myśli, czy coś mówi. To wprowadzało mnie w drobne rozdrażnienie i zdecydowanie przedłużyło datę końcową przeczytania książki. Jednak nie wpłynęło znacząco na rozwój akcji, ponieważ błędy te nie występowały w całej książce, tylko miejscowo.

  Ogólne moje wrażenie są pozytywnie pozytywne. Spodziewałam się czegoś innego po tak sławnej i rozchwytywanej książce, choć to, co otrzymałam mnie nie rozczarowało. Chciałam piękną opowieść o zamku i ją otrzymałam; wraz z perfekcyjnie wykreowanymi postaciami, humorem, sarkazmem i spiskami, tworzy niezwykłą opowieść o rodzinie Groanów oraz służbie, która wydawałoby się milcząca i usłuchana, potrafi wyrazić swoje zdanie nader dosadnie. I choć nie jest to typowa fantastyka, mogę z czystym sercem oraz sumieniem, zagwarantować, że każdy odnajdzie w niej coś, co pokocha, wraz z czymś, co znienawidzi.

  "Zaczął się drapać przez okropną dziurę w szkarłatnych łachmanach. Podczas trwania owego zajęcia nastąpiła chwila ciszy. Steerpike zaczął przenosić ciężar ciała na drugą nogę.
  - Jak myślisz, gdzie idziesz? Stój spokojnie, ty szczurze nieszczęście, dobrze? Na ślepia matki, którą pochowałem zadem w górę, trzymaj się ziemi, chłopcze, trzymaj się ziemi. - Włosy wokół ust zalepiły się śliną, gdy wymacywał kulę na kamiennym stole."


Książka bierze udział w następujących wyzwaniach:

    

środa, 15 lipca 2015

30-Days Book Challenge, dzień 2


A book that you've read more than 3 times.
Książka, którą przeczytałam więcej niż trzy razy.


  Książek, które przeczytałam ponad 3 razy jest dużo. I nie potrafię ograniczyć się tylko do jednej, ponieważ nie potrafię ;). Nie potrafię, ponieważ te przeczytane więcej niż trzy razy, zawierają w sobie coś, co mnie do nich wciąż przyciąga i nie jestem w stanie wyodrębnić, który czynnik będzie bardziej wartościowy. Jedynym co je łączy, to gatunek. Oczywiście jest to fantastyka. 



  Oczywiście jest to fantastyka. Śmiem twierdzi, że w przypadku Harry'ego Pottera było więcej niż 3 razy. Niektóre nawet więcej niż 4. Zawsze do niego wracam, choć niektóre dialogi znam już na pamięć :). 



  Oczywiście jest to fantastyka. Seria "Pośredniczka", której główną bohaterką jest Suzannah, posiadająca dar widzenia duchów. Są to typowe młodzieżówki autorki Meg Cabot (Jenny Carrol), która zyskała odrobinę sławy dzięki swym "Pamiętnikom Księżniczki". Do tej serii również wracam regularnie, a ponieważ mogłam ją czytać tylko dzięki bibliotece, teraz się w nie zaopatruję, aby móc uzupełnić swoją biblioteczkę. Kocham w nich nie tylko humor, ale również podstępy i bijatyki oraz pomysł na książki. Niby takie małe, króciutkie książeczki, a pokazują nie tylko prawdziwą miłość i przywiązanie, ale również oddanie i poświęcenie, wiarę w prawidłowość tego, co się robi, choć nie zawsze jest to mądre :). 


  Oczywiście jest to fantastyka. Seria "1-800-Jeśli-Widziałeś-Zadzwoń", opowiada o dziewczynie, Jessice, która podczas burzy została uderzona piorunem. Jednak nie zginęła, o nie. Zyskała dar. Gdy widziała twarz zaginionej osoby i poszła spać, następnego dnia rano, wiedziała gdzie ta osoba się znajduje. Przez ten dar bohaterka ma nie tylko dużo kłopotów, ale i przygód, podczas których znajduje swą miłość. To również są książki typowe dla młodzieży, jednak ja wciąż je lubię. I choć posiadam je  w formie e-booka, mam zamiar się zaopatrzyć w papierowe egzemplarze. Niestety nie ma już ich nowych, ponieważ są dość stare książki. Kilka z nich już do mnie jedzie :), więc postaram się Wam nieco przybliżyć treść książek i to, co o nich sądzę :).


  Oczywiście jest to fantastyka. I jest jescze "Mały Książę", którego czytam regularnie i który za każdym razem podoba mi się równie mocno. Chociaż podoba to dość dziwne słowo. Bardziej pasowałoby: naucza. O tu, możecie znaleźć moich kilka słów o niej oraz fragmenty. 

  A jaka jest Wasza książka/książki, które powróciły do Was już więcej niż trzy razy?

czwartek, 9 lipca 2015

Wielkie dni łotrów


tytuł:                           Wielkie dni łotrów
autor:                          Rajmund Hanke
przeczytana:               5 lipca 2015
tytuł oryginału:            -
data wydania: pierw.:  1980
wydawnictwo:            ISKRY
tłumaczenie:               -
liczba stron:                175
ISBN:                         83-207-0241-0
kategoria:                   zbiór opowiadań science fiction
moja ocena:                6/10
seria:                          Fantastyka - Przygoda


ZAWARTOŚĆ ZBIORU
Wielkie dni łotrów
Planeta jaszczurek
Eksperyment
Do niej


MOJA OPINIA
  Rajmund Hanke (1939-2012), znany polski działacz kulturalny, społeczny oraz polityczny. "Wielkie dni łotrów" jest trzecią książką w dorobku tego pisarza, lecz warto zaznaczyć, że jedyną z gatunku science fiction. Co skusiło autora do wyboru takiego kierunku w pisarstwie - nie wiem, jednak rezultaty jakie może przeczytać czytelnik nie należą do chwalebnych. Choć być może nie odszukałam w nich drugiego dna, tego politycznego, które ze względu na cenzurę powinno być zgrabnie ukryte.

  Pierwsze z czterech opowiadań "Wielkie dni łotrów" ma miejsce na Ziemi, gdzie lądują statki kosmiczne innej inteligentnej cywilizacji. W miarę rozwoju sytuacji dowiedzieć się można, że są to Jowiszanie, pochodzący oczywiście z Jowisza, zwący siebie lędzinami. I od razu zaczynają się kłopoty. Przy lądowaniu  statków zostaje zniszczonych wiele domów i innych budynków miasta, a co za tym idzie, uśmierconych wielu mieszkańców. Ziemianie oczywiście obwiniają za to przybyszów, jednak pragną z nimi pokoju, więc puszczają płazem te morderstwa. Były przecież nieświadome. Jowiszanie w obliczu zagrożenia, uruchamiają w swym ciele specjalny klucz obrony, który pozwala im palić oraz niszczyć wszystko na swej drodze. I tu powstaje impas. Jak zaprowadzić pokój z istotami tak potężnymi, które nie słuchają głosu rozsądku, które nie potrzebują ani jeść, ani pić i są stworzone z metalu?

  "- Moje przedsiębiorstwo od lat cierpi na brak rąk do pracy - zwierzał się Rytus Donetowi i  Tuczowi. - Ludzie szukają roboty łatwiej i przyjemnej. Żeby się przypadkiem nie ubrudzić, nie przemęczyć, ale, oczywiście, jak najwięcej zarobić. Nie doceniają pracy fizycznej. Od jutra mógłbym zatrudnić setki Jowiszan."

  Przewidujące, nieprawdaż? Zachodzę jednak w głowę, kogo miał dotyczyć tytuł opowiadania. Ludzi czy Jowiszan?

  "Planeta jaszczurek" to króciutkie opowiadanie dotyczące ekspedycji naukowej na inną planetę. Wybrało się troje ludzi. Dwóch mężczyzn i kobieta. Od początku opowiadania przydarzają im się same nieszczęścia. To kamień uderzający w statek, to fatalne lądowanie, skrzywdzenie ogromnej skorupy żółwia, kłopoty z uruchomieniem kapsuły, napad jaszczurek... Mogłabym wiele wyliczać. Doszłam do wniosku, że właściwie nie wiem o czym jest to opowiadanie. Tylko o wyprawie na inną planetę i opisie dziwnych zwierząt? Być może jest to tylko jedna z wielu możliwości wyglądu innych planet, gdzieś tam w galaktyce.

 "Eksperyment" dotyczy prac naukowych doktora, pragnącego zapłodnić sztucznie jajo kobiece i cały proces rozwoju dziecka przeprowadzić tylko i wyłącznie za pomocą maszyn. Eksperyment udaje się, jednak dziecko, które rodzi się w ten sposób jest odpychające. Nie tylko wygląd jest inny ale również i myślenie oraz brak mowy. Potrafię zrozumieć, że to opowiadanie może mieć w sobie przesłanie. Że eksperymenty mogą być niebezpieczne, a kolejne próby nie zawsze wróżą dobre wyniki i czasem nierozsądnie jest kombinować z naturą.

  "Do niej" to sielskie opowiadanie o dwudziestym pierwszym wieku i możliwości poddania się zamrożeniu, aby móc ponownie obudzić się za kilkadziesiąt lat. Na początku wydaje się właściwie o niczym, dopiero później jednak można dojść do wniosku, że jest ono smutnym opisem życia chłopca, który wierzył, że gdy obudzi się za pięćdziesiąt lat, ludzie będą kulturalniejsi i życie w końcu nabierze sensu. Z opowiadania jasno wynika, że zawiódł się niemiłosiernie, bo ludzie wcześniej i później są tacy sami, mimo iż minęło tyle lat.

  Nie oceniam książki wysoko, ponieważ nie jest wykluczone, że moja interpretacja jest nadinterpretacją i zachwalam coś, co nie jest tego warte. Mimo iż książka ma jakieś 170 stron, męczyłam się z nią niemiłosiernie, ponieważ język był dla mnie utrapieniem. Dochodzę jednak do wniosku, że książka nie jest tylko błahym słowem na papierze - zawiera dziwne przeczucia autora, który pisząc ją około roku 1980, kreował swoją wizję przyszłości, którą zaobserwować można w podanym fragmencie. Sądzę, że jest trafny, aczkolwiek w dzisiejszych czasach ludzie chcą oczywiście mało pracować a dużo zarabiać, jednak wolnych miejsc pracy jest zdecydowanie mniej niż kiedyś. Wiąże się to nie tylko z dużą ilością ludności (co obrazuje opowiadanie "Do niej"), ale także z wymyślnymi eksperymentami naukowymi, dzięki którym maszyny zastępują ludzka pracę (co obrazuje opowiadanie "Eksperyment"). Tylko co zrobić, aby dzisiejsza sytuacja bezrobocia nie była już problemem? Może zastosować to, co autor w opowiadaniu "Planeta jaszczurek" i wysyłać ludzi w galaktykę, w poszukiwaniu nowych, zamieszkałych planet?

  Jestem neutralna. Nie polecam książki, ani nie odradzam. Dla ludzi lubiących wgryzać się w każde słowo może okazać się kopalnią przeczuć autora, ale dla tych co lubią szybko i łatwo, nie będzie odpowiednia. Wybór pozostawiam oczywiście Wam, bo wiem, że mogę Wam jedynie szeptać, a to, czy będziecie chcieli mnie wysłuchać, to tylko i wyłącznie (niestety!) Wasza decyzja. Wiadomo przecież, że z czytania należy mieć przyjemność, a poprzez zmuszanie, nigdy przyjemności nie ma.


Książka bierze udział w następujących wyzwaniach:
    

poniedziałek, 6 lipca 2015

30-Days Book Challenge, dzień 1

  Dlaczego to muszą być zawsze piątki, aby rozpocząć nowy cykl? Dlaczego to nie mogą być poniedziałki? Ja stwierdzam, że poniedziałek nie jest wcale takim złym dniem, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jest to pierwszy poniedziałek wakacyjnego lipca :).
  Zauważyłam, że ostatnio dość modne jest wyzwanie: 30- Days Book Challenge. Powiecie, że to oklepane i nie jest to oryginalny pomysł na wyzwanie. Tak, macie absolutną rację. Jednak doszłam do wniosku, że skoro tak wiele książek jest do czytania, tak dużo ludzi czytających i  jeszcze więcej prowadzących książkowe blogi, to każdy z nich może mieć do powiedzenia coś zupełnie innego.  Wielu z Was pochwaliło się już jaka jest ich ulubiona książka, seria, autor bądź bohater. Teraz pochwalę się ja. Liczę na to, że swoimi literkami na blogu mogę kogoś zachęcić do książki, o której nigdy nie słyszał, a przy tym uchylić rąbka tajemnicy, kim to ja w ogóle jestem, tam w Skandynawii :)

  Aby zagaić, rozpocznę wyzwanie, jak przystało numeracyjnie, od dnia pierwszego.



Best book you read last year.
Najlepsza książka, którą przeczytałam zeszłego roku.

  Wiecie jak trudno wybrać tylko jedną książkę, spośród Rowling, Kinga, Zafóna i Puzo? To dopiero jest wyzwanie. Sądzę jednak, że nie pomylę się, gdy wybiorę "Rękę Mistrza" Stephena Kinga. Oprócz tego, że jest nieziemsko gruba (co lubię) i wciągająca (co bardzo lubię), to przemyślana i dopracowana. Posiada wiele wątków głównych, odbiegających od talentu malarskiego Edgara Freemantle'a. Oprócz charakterystycznego dla Stephena Kinga stylu pisarskiego, objawiającego się tworzeniem własnych wyrazów, które w realnym świecie ani nie funkcjonują ani nie istnieją, występują również zabawne momenty, w których główny bohater (po ciężkim wypadku samochodowo-żurawiowym), używa tych przekręconych słów, typu: "z drugiej strony, może to tylko mój korpus?".
  Książka zawiera w sobie elementy paranormalne (co ubóstwiam!), które z początku wydają się tylko przypadkiem, bądź szczęśliwym zrządzeniem losu. Dopiero w trakcie czytania dowiedzieć się można, że to przeszłość i niewinność dyktuje warunki teraźniejszości.
  Mówi się, że to jedna z najlepszych książek autora. Popieram. Czytałam wcześniej inne jego książki, i choć oryginalne i świetne, nie równają się z tą.

  O, tu, napisałam kilka słów o niej i wypisałam fragmenty, wystarczająco chwytne, abym je zauważyła i oddające nastrój książki.

niedziela, 5 lipca 2015

Ogrodowo - czyli jak stworzyć naturę nićmi

  Zastanawialiście się być może, dlaczego nie czytam dużo ostatnimi czasy, a co za tym idzie nie dodaję nowych postów oraz podsumowań miesięcznych. Wiem, że to, co prezentuję Wam nie ma za dużo w książkami wspólnego, ale publikuję to na blogu książkowym. Jest to moje hobby podobnie jak czytanie.


   2 miesiące i 12 dni. Czasami w chwilach wolnych od szkoły, był to cały dzień na haftowaniu spędzony. Zdarzało się i tak, że żaden. 28 kolorów i prawie 200m muliny.

 


  Efekt końcowy podoba się wielu osobom. Podoba się również i mnie i zastanawiam się czy go nie powiesić. Co sądzicie? Warto wieszać coś takiego na ścianie mieszkania i cieszyć oczy?

czwartek, 2 lipca 2015

Szpital Kosmiczny

tytuł:                           Szpital Kosmiczny
autor:                          James White
przeczytana:                1 lipca 2015
tytuł oryginału:            "Hospital Station"
data wydania: pierw.:  1962
                      polsk.:  1987
wydawnictwo:            ALFA
tłumaczenie:               Wiktor Bukato
liczba stron:                271
ISBN:                         83-7001-117-9
kategoria:                    science fiction
moja ocena:                7/10
seria:                          Biblioteka Fantastyki [ALFA]
                                  Szpital Kosmiczny tom 1/12


ZAWARTOŚĆ ZBIORU
1. Lekarz
2. Szpital
3. Kłopoty z Emilią
4. Pacjent z zewnątrz


OPIS (z okładki książki)
  James White urodził się w roku 1928 w Belfaście, gdzie mieszka do dziś. Pracuje jako rzecznik prasowy miejscowej wytwórni sprzętu lotniczego, natomiast pisarstwem zajmuje się w wolnych chwilach. Zasłynął jako autor cyklu utworów, których akcja umieszczona jest w Szpitalu Głównym Sektora Dwunastego, futurystycznej placówce leczniczej dla wszystkich ras istot inteligentnych zamieszkujących Kosmos. Szpital Kosmiczny (Hospital Station, 1962) otwiera ten cykl, po którym następują Star Surgeon (1963), Major Operation (1971), Ambulance Ship (1980) oraz Sector general (1985). W dorobku White znajduje się również zbiór opowiadań sf o tematyce medycznej, pt. Monsters and Medics (1977), nie pozostających jednak w związku miejsca i czasu akcji z wyżej wymienionym cyklem.
  Wśród innych utworów Jamesa White'a należy szczególnie zwrócić uwagę na dwie powieści, The Watch Below (1966) oraz The Dream Millennium (1974), a także zbiory opowiadań Deadly Litter (1964) i The Aliens Among Us (1969).
  W ocenie krytyków utwory White'a choć bezpretensjonalne, odznaczają się wysokimi walorami moralnymi.

MOJA OPINIA
  Gdy rozpoczynałam lekturę o Szpitalu Kosmicznym, właściwie nie spodziewałam się niczego. Oczywiście wiedziałam, że będzie to kolejny duży kęs science fiction i że nigdy cały wykreowany przyszłościowy świat nie będzie opisany całkowicie. Wiedziałam też, że muszą być jakieś istoty inteligentne, które oprócz ludzi będą występowały w tej książce. Tak z grubsza, wiedziałam również, że akcja będzie się działa w Szpitalu Głównym, jedynym tak dużym i wszechstronnym we wszechświecie. Co mnie zaskoczyło? Istoty. Inteligencja. Nuta kryminału i dreszcz niepewności. Szybka akcja i ryzykowne decyzje. Wyobraźnia. I jeszcze raz wyobraźnia, Jamesa White'a.

  Cała książka podzielona została na 4 rozdziały, z których każdy opisuje inny, trudny przypadek choroby istoty inteligentnej. Pierwsza część książki, zatytułowana Lekarz opowiada o chorym Hudlarianie, małym zwierzątku, reprezentancie klasy FROB, którego rodzice zginęli podczas budowy Szpitala Głównego. Zająć się nim musi O'Mara, psycholog oraz osoba odpowiedzialna za montaż różnych elementów składowych Szpitala. Obowiązek ten spada na niego, ponieważ, wolą przypadku, to on uśmiercił rodziców Hudlarianina.

  Trzy następne rozdziały mają jednego bohatera głównego, mianowicie lekarza Conway'a. W jednym z nich musi dowieść swojej odpowiedzialności i wyleczyć umierających pacjentów, którzy w istocie stanowią jedno ciało. Później musi wykazać się cierpliwością i umiejętnościami współpracy z innymi gatunkami istot inteligentnych przy pielęgnowaniu Emilii - dinozaura. A na sam koniec dostaje pacjenta, którego gatunek jest nieznany, a przez to nie wie jak go leczyć. To wyjątkowo utrudnia sprawę ponieważ istota ta znajdowała się na pokładzie ambulansu kosmicznego, gatunku wysoko rozwiniętego. A co jeśli pacjent umrze i te istoty się o tym dowiedzą?

  Ach. Dobre, klasyczne science fiction, bez zagłady cywilizacji i choroby opanowującej organizmy rozumne na Ziemi. Za to z mnóstwem pomysłów na stworzenie innych cywilizacji, środowiska w jakim żyją oraz sprzętu potrzebnego aby takowe cywilizacje odkrywać, bądź też porozumiewać się z nimi. Lektura okazała się lekka, choć akcja gna niezmiernie szybko. Czytałam z największą przyjemnością, choć czas starał się mi wyrwać jak najwięcej chwil dla nieczytania.

  "Istoty należące do różnych ras porozumiewały się między sobą głównie za pomocą autotranslatora, który elektronicznie rozdzielał i klasyfikował wszystkie znaczące dźwięki i odtwarzał je w języku jego użytkownika. Inną metodą, stosowaną, gdy istniała potrzeba przekazania znacznej ilości dokładnych danych o bardziej wyspecjalizowanym charakterze, była nauka przy pomocy hipnotaśm. Za ich pomocą przekazywano wszelkie doznania zmysłowe, wiedzę i osobowość jednej istoty bezpośrednio do mózgu drugiej. Daleko w tyle za nimi, jeśli chodzi o powszechność zastosowania i dokładność, była metoda trzecia: pisany język cokolwiek na wyrost nazywany uniwersalnym.
  Język uniwersalny przydatny był tyko istotom, których mózgi wyposażone były w receptory optyczne zdolne do wydobycia informacji z zespołów znaków graficznych rozmieszczonych na płaskiej powierzchni, czyli krótko mówiąc, z zadrukowanej stronicy."


  Umiem język uniwersalny. Jak to pięknie brzmi. Nigdy w życiu nie czytałam bardziej poetyckiego i głębszego opisu strony w książce, a i nigdy nie wyobrażałam sobie, że można naukę, jaką jest czytanie, spłycić do granic możliwości, osadzając ją na trzecim miejscu przekazywania danych w przyszłości. Tak więc jestem istotą posiadającą mózg wyposażony w receptory optyczne, które zdolne są do wydobycia informacji z zespołów znaków graficznych rozmieszczonych na płaskiej powierzchni i wcale nie boję się do tego przyznać, a nawet chwalę!

  Jedynym, co nie podobało mi się podczas rozpoznawania znaków graficznych na płaskiej powierzchni, to element tajemniczości zastosowany w zdaniach typu: 'Teraz już wiedział co musi zrobić.', 'To, co zamierzał zrobić mogło przerosnąć jego zdolności.' Gdzie autor nie wytłumaczył nam o co chodzi, o czym bohater myśli, tylko pozostawił w niewiedzy i należało samemu doczytać dalszy ciąg. Nie lubię takich zabiegów, ponieważ odnoszę wtedy wrażenie, że autor wie więcej i przez to stwarza on atmosferę nierealności sytuacji. Wiem, że autor z reguły wie więcej, ale nie powinien się ujawniać, ponieważ gdy akcja dzieje się na bieżąco, widzimy czyny, nie musimy wiedzieć, że była to ostatnia rzecz jaką zrobił, bądź ostatnie słowa, które powiedział. Mnie przeszkadzało to w książce.

  Tak więc, ogólne moje wrażenia są pozytywne. Dostałam akcję i fantastykę, niepewność oraz trzeźwość myślenia. Nigdy nie sądziłam, że można wymyśleć tyle różnych istot, które mogłyby zamieszkiwać wszechświat. James White miał świetny pomysł, umiejscawiając akcję książki w wyimaginowanym Szpitalu Kosmicznym. Tam bowiem, mógł bez przeszkód przelewać na papier swoje wizje dalekiej przyszłości z istotami inteligentnymi, potrzebującymi pomocy medycznej. Polecam czy nie polecam? Polecam. Ja miałam wiele przyjemności z czytania. :)

Książka bierze udział w następujących wyzwaniach: