piątek, 13 czerwca 2014

5 Days to Die #1


tytuł:                           5 Days to Die #1
autor:                         Scenariusz: Andy Schmidt
                           Rysunki: Chee Yang Ong
posiadam od:               -
przeczytana:                12 maja 2013
tytuł oryginału:            „5 Days to Die #1” wydanie I 
data wydania: pierw.:  wrzesień 2010
                     polsk.:  tłumaczenie autorskie
wydawnictwo:           IDW PUBLISHING 
tłumaczenie:               tłumaczenie autorskie
liczba stron:               32
ISBN:                          -
kategoria:                  komiks
moja ocena:               7/10
seria:                        5 Days to Die #1/5


ZAWARTOŚĆ ZBIORU
Scenariusz: Andy Schmidt
Rysunki: Chee Yang Ong
Liternictwo: Robbie Robbins
Edycja: Bob Schreck

OPIS
  Jestem Ray.
  Trzy lata temu na świat przyszedł mój synek Cale, ale nie byłem do niego przywiązany emocjonalnie. Nie wiedziałem wtedy, że takie uczucia jak miłość, przywiązanie muszą być rozwijane i wdrażane w życie. Zawsze wydawało mi się, że one po prostu przychodzą w chwili, gdy zostajesz ojcem. W moim przypadku tak jednak nie było.
  Zanim zrobi się wam smutno, muszę nadmienić, że teraz mam ze swym synkiem wspaniałe relacje. Nie wyobrażam sobie życia bez niego. Mimo, że dopiero skończył trzy lata, nie chcę, żeby szedł do college’u. Nie chcę, by kiedykolwiek wyprowadził się z domu… nigdy.
  Ale nie zawsze tak było. To właśnie to poczucie winy było głównym motorem, który sprawił, że stworzyłem tę historię.
  Ray nie wie, albo nie chce wiedzieć, jak radzić sobie z faktem posiadania rodziny. Jego relacje z żoną są bardzo napięte, a relacje z córką prawie nie istnieją. Tak mogło być przecież z Calem i ze mną. Rozmawiałem z żoną o moich uczuciach. Poszedłem nawet na kurs, który pomógł mi nawiązań nić porozumienia z własnym dzieckiem. Wtedy też nastąpiła diametralna zmiana.
  Za dziesięć lat mógłbym być przecież taki sam jak Ray – wyobcowany i zimny w stosunku do ludzi, których kocham. Bo przecież Ray kocha swoją żonę i córkę. Po prostu nie może sobie z tym poradzić. W końcu ma pracę. Na szczęście ja zawsze słucham wspaniałych rad mojej żony.
  W założeniach „5 Days to Die” to opowieść o człowieku, który ucieka od swych problemów rodzinnych, by za chwilę stanąć z nimi twarzą w twarz. Na przykład, żeby uchronić swoje kobiety przed niebezpieczeństwem, musi porzucić je emocjonalnie, bo gdy się zaangażuje, narazi ich zdrowie na szwank.
  Obydwa wyjścia są usprawiedliwione. Gdybym był na miejscy Raya (w końcu nim jestem) mógłbym pójść zarówno w jedną, jak i w drugą stronę. Na szczęście ja nie mam pięciodniowego limitu czasu. To, co przeżyłem ze swoim synem nie równa się z niczym innym, co przeszedłem do tej pory. I byłem w stanie ochronić do przed zagrożeniami.
  Mam nadzieję, że wytrwacie do końca tej opowieści. Że spodoba wam się ta mieszanka akcji, thrillera i noir, którą przygotowaliśmy dla was z Chee. Mam też nadzieję, że dostrzeżecie emocje, które są kręgosłupem tej historii. To moje poczucie winy i wątpliwości stworzyły tek komiks.
  To moje wyznanie. Wyznanie, że nie jestem Rayem. W końcu nawiązałem z Calem porozumienie. Zbudowałem relację. To najważniejsza rzecz w moim życiu. Sprawy ułożyły się dla mnie idealnie.
  Miejmy nadzieję, że Rayowi też się uda.
Andy Schmidt, 22 lipca 2010

MOJA OPINIA
  Jak trudne i niebezpieczne jest życie gliniarza, wie tylko glina. Przestępcy potrafią zadziwić nawet największych geniuszy fantastyki, w sposobach jaki wykorzystują, aby popełniać zbrodnię. Zemsta, poświęcenie i intryga, to chleb powszedni dla zwyrodnialców. Główny bohater przekonuje się o tym na własnej skórze. Jest gliniarzem, który zaciekle poszukuje winowajcy, ten natomiast kara go za to. W dziwnym wypadku samochodowym ginie żona tego policjanta, a córka zostaje ciężko ranna. On sam ledwo chodzi o własnych nogach. Od lekarzy dowiaduje się, że pozostało mu 5 dni życia, zanim odłamki szkła dotrą do mózgu… a więc zostało mu 5 dni życia do zemsty…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witam :)
Będzie mi miło, gdy odwiedzając tę stronę, zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.
Pozdrawiam,
Crystal